Nigdy więcej czwartej ligi! 1998-99

Jagiellonia Białystok już nawet nie radzi sobie w IV lidze. Podopieczni trenera Grzegorza Szerszenowicza przegrali na wyjeździe z Mazurem Karczew aż 1:6. Mimo takiej klęski nie zajmują oni ostatniego miejsca, bo są jeszcze gorsi amatorzy futbolu. Mieszkają w Brańszczyku…

Takim akapitem Kurier Poranny podsumowywał pierwsze kopnięcie piłki w sezonie 1998/99 w wykonaniu nominalnie najlepszej białostockiej jedenastki. Kibicom urodzonym w nowym millenium, patrzącym na historię Jagiellonii z perspektywy ostatnich kilku sezonów może wydawać się, że żółto-czerwoni grają w ekstraklasie od zarania dziejów. Pamięć nieco starszych ma z kolei to do siebie, że bywa wybiórcza i długo przechowuje jedynie te milsze wspomnienia. Patrząc na tabelę i medalowy dorobek Jagiellonii z ostatnich lat trudno więc dać wiarę, że jeszcze nie tak dawno zamiast o mistrza, walczyła co najwyżej o powrót do III ligi a miało to miejsce jedynie kilka lat po zdobyciu złotego medalu mistrzostw Polski juniorów przez fenomenalną drużynę Ryszarda Karalusa, przez wszystkich uznanego  jako zwiastun równie złotej ery w dziejach „Jagi”…

Jak do tego doszło?

Zenek zaśpiewa „nie wiem”, ale bezpośrednią przyczyną wypisania się z rozgrywek centralnych PZPN była przeprowadzona w sezonie 1997/98  reforma ligowej drabinki, zwłaszcza trzeciego jej szczebla, na którym to bawiła podówczas Jagiellonia. Jednym z pomysłów na podniesienie poziomu sportowego w tej klasie rozgrywkowej było zmniejszenie liczby drużyn o połowę i likwidacja czterech z ośmiu grup regionalnych. Do reorganizacji podchodzono przy ul.Jurowieckiej w sposób ambiwalentny, wszak białostocki zespół celował raczej w awans do II ligi a nie w walkę o utrzymanie w III. I rzeczywiście, jeszcze jesienią żółto-czerwoni jako jedyni potrafili dotrzymywać kroku zmierzającej w tym samym kierunku stołecznej Gwardii. Wiosną natomiast zupełnie spuścili już z tonu i nie dość, że nie prześcignęli warszawian, to dali się wyprzedzić kilku innym ekipom, m.in. Wigrom Suwałki czy Hetmanowi Białystok, plasując się ostatecznie na ósmej pozycji – pod kreską oddzielającą szczęśliwców od reszty frajerów pechowych spadkowiczów…

Tak nisko jeszcze nie było

Nowa IV liga była dziwnym tworem przejściowym, istną przechowalnią klubów relegowanych z wyższej klasy w wyniku reorganizacji. I choć z podlaskich ekip można było spokojnie utworzyć oddzielną grupę, zdecydowano związać jeden makroregion mazowiecko-podlasko-warmiński. Ta wręcz śmieszna decyzja mogła w swej głupocie ustępować jedynie kolejnej, delegującej drużyny do dwóch grup wedle klucza „Warszawa kontra reszta świata”, uniemożliwiającej rozgrywanie ciekawych pod względem sportowym i „kibicowskim” meczów derbowych jak np. cieszących się w poprzednich sezonach sporym zainteresowaniem potyczek Jagiellonii i Hetmana. Żółto-czerwoni  trafili do  grupy A z m.in. Łks-em Łomża, Cresovią Siemiatycze, Adidasem Suwałki, Spartą Augustów i Warmią Grajewo. Piłkarze ze stadionu przy ul. Słonecznej znaleźli się w grupie B wraz z m.in. KP Wasilków, Olimpią Zambrów i Spartą Szepietowo.

Cel postawiony przed trenerem Szerszenowiczem, którego było to już trzecie podejście do pracy w Jagiellonii, mógł być tylko jeden – powrót do III ligi. W kadrze jego drużyny znajdowało się kilku piłkarzy mający za sobą występy w ekstraklasie. Oprócz doświadczonych Mirosława Dymka, Ryszarda Ostrowskiego, Samuela Tomara i Adama Struczewskiego, w szeregach Jagiellonii widzieliśmy też kilku nieźle zapowiadających się wychowanków a utalentowanej młodzieży ostatnimi czasy w białostockim klubie przecież nie brakowało.  Mimo to zespół wzmocniono jeszcze m.in. Dariuszem Petrukiem z Iskry Narew, który grał już wcześniej w Jagiellonii na poziomie II ligi i równie  ofensywnym Piotrem Pawluczukiem z bielskiego Tura. Uznany trener, ciekawa kadra i niski poziom sportowy przeciwników wskazywały, że awans do III ligi to kwestia jednego sezonu, roku pełnego wycieczek krajoznawczych w miejsca, gdzie największymi do tej pory wydarzeniami były koncerty Lata z radiem i trzydniowe wesela córek sołtysa. Za jedyny powód do zmartwień uchodziła wątła wciąż kondycja organizacyjno-finansowa i obawy, że to nie punkty zdobywane na boisku a „warszawka” przy zielonym stoliku zadecyduje o kolejność drużyn w tabeli.

bialmot2Jagiellonia – Cresovia Siemiatycze 1:1, z opaską J.Markiewicz

Cierpliwość ostatniej garstki kibiców, do zliczania których klub z Jurowieckiej spokojnie mógłby zatrudniać średnio rozgarniętego pierwszoklasistę, została nadwyrężona już na starcie sezonu. Porażki, 0:1 z akademikami z Białej Podlaskiej w I (wynik  zweryfikowany ostatecznie jako walkower dla Jagiellonii) i 0:2 z Avią Świdnik w II rundzie Pucharu Polski, do tego jeden zaledwie punkt i różnica bramek 2-8 w pierwszych trzech meczach ligowych obnażyły wszystkie słabe punkty Jagiellonii.  Zamiast w czubie, żółto-czerwoni pałętali się w ogonie tabeli a fatalny początek rundy kładł się cieniem na drużynę Jagiellonii do końca roku. Złapany zaraz po kolce drugi oddech przyniósł co prawda serię jedenastu meczów bez porażki i pozwolił awansować nawet na drugie miejsce w tabeli po czternastej kolejce, ale zadyszka na finiszu w postaci wyjazdowej porażki ze Zniczem (o:1) i dwóch domowych remisów z niezbyt wymagającymi rywalami – Cresovią Siemiatycze (1:1) i MKS-em Ciechanów (0:0), zepchnęła białostoczan na piąte miejsce w tabeli.

4iga-jesien

Prezes Mirosław Mojsiuszko, przejmując stery w klubie z Jurowieckiej w 1998 roku, najbardziej narzekał na sytuację finansową i odziedziczone po poprzednikach zadłużenie. Najwięcej pieniędzy, około 2 miliony złotych, Jagiellonia winna była MPEC-owi i Zakładowi Ubezpieczeń Społecznych. Dzięki zabiegom nowego zarządu udało się umorzyć część odsetek i wdrożyć w życie plan spłaty pozostałej części należności. Pomogło to przywrócić płynność finansową i oddaliło widmo zajęcia kont przez komornika. Aby zwiększyć dochody, na które oprócz wpływów z tzw. „dnia meczowego” i wynajmu hali przy Jurowieckiej składały się głównie opłaty wnoszone przez handlujących wokół trybun kupców, zdecydowano powiększyć plac bazaru także o boczne boisko a z czasem i koronę stadionu. Mimo tych zabiegów kasa Jagiellonii wciąż świeciła pustkami, widać było to choćby po meczowych koszulkach – pamiętających jeszcze czasy pierwszej ligi, albo przyozdobionych w zakrywający logotyp starego „sponsora” czarny pas przyszyty do strojów z gracją słonia w składzie porcelany.

Widziałem jak to jest zorganizowane zagranicą – tłumaczył prezes Mojsiuszko. – Chciałem przenieść do Białegostoku pomysł z Egiptu, gdzie pracowałem i dobrze poznałem tamtejszy model prowadzenia klubu piłkarskiego. Tam drużyna utrzymuje się dzięki stadionowi na 15 tysięcy widzów, który otoczony jest siecią biurowo-handlowo-usługową z hotelem. Pod dyktando prezesa powstał nawet projekt nowego stadionu Jagiellonii usytuowanego przy Jurowieckiej. Ambitną koncepcję budowy obiektu sportowo – handlowego oczywiście porzucono, o nowym stadionie kibice i kupcy mogli póki co jedynie marzyć. Działacze skupiali się na „działaniu”, problemy piłkarzy i osiągane przez nich wyniki sportowe ustępowały problemom organizacyjnym.

Całkiem nieźle radził sobie za to w grupie B „przyjaciel” zza miedzy – KP Wersal Podlaski Wasilków. Oprócz niezłych rezultatów piłkarskich, wspierana przez lokalnego potentata budowlanego drużyna mogła przede wszystkim chwalić się dobrą, jak na czwartoligowe warunki, kondycją organizacyjną. Trenerowi Witoldowi Mroziewskiemu udało się tam zebrać grupę ciekawych piłkarzy i zakończyć rundę jesienną jedynie z dwoma oczkami straty do liderujących rezerw Legii Warszawa. Wersal Podlaski wspierał drobnymi kwotami także żółto-czerwonych. Właściciele Wersalu zdawali sobie sprawę z dysproporcji dzielących oba kluby i z drzemiących w Jagiellonii możliwościach. Doskonale wiedzieli, że inwestując w Jagiellonię mogą promować swój biznes o wiele skuteczniej.

Oświadczyny zostały przyjęte i jesienią 1998 roku zadecydowano o małżeństwie. Ustalono, że obie drużyny dokończą sezon 1998/99 w starych garniturach, ale do kolejnych rozgrywek przystąpi już nowy zespół stworzony z ich połączenia. Ale czy będzie to Jagiellonia-Wersal, czy może Wersal-Jagiellonia jednoznacznie nie określono, co podsyciło sceptycyzm panujący wśród kibiców, wprost zarzucających nowym władzom skok na pięć hektarów ziemi w centrum Białegostoku – jakże łakomy kąsek dla firmy deweloperskiej. Jeszcze bardziej nie podobał im się pomysł uszczuplenia kadry Jagiellonii o trzech najlepszych piłkarzy, którzy wiosną zasilić mieli KP Wasilków, mający większe szanse na awans do III ligi. Działacze uspokajali, że w przypadku promocji którejkolwiek z ekip, miejsce w wyżej klasie i tak zajmie w przyszłym sezonie „nowa” Jagiellonia.

Jagiellonia - KP Wasilków, finał regionalnego Pucharu Polski 1998w finale regionalnego Pucharu Polski 1998 Jagiellonia stawała naprzeciw KP Wasilków, teraz piłkarze obu klubów mieli razem stanąć do walki o III ligę. W koszulce Jagiellonii – Laimonas Bytautas.

Kolejna słaba wiosna

Roszady kadrowe na niewiele się zdały. Nawet wzmocniony Wasilków nie był w stanie rywalizować ze spółdzielnią ekip warszawskich, za to oddelegowanie podstawowego bramkarza Mirosława Dymka, solidnego obrońcy Dariusza Prokopa i utalentowanego pomocnika Jacka Markiewicza do drużyny Wersalu całkiem już rozsypało ekipę trenera Szerszenowicza. Młodzi piłkarze Jagiellonii grali wiosną w kratkę, co gorsze oprócz sił brakowało im też zapału. Wielu z nich zamiast dobrą grą wywalczyć sobie miejsce w nowym zespole pokazywało raczej, że się do niego nie nadaje. Bardzo dobrym wzmocnieniem okazał się być pozyskany ze Sparty Augustów Piotr Grabowski. Z reguły nie zawodzili Dariusz Ostaszewski i Ryszard Ostrowski. Kibice mogli też liczyć na skuteczność strzelecką Dariusza Petruka. Do świąt wielkanocnych jeszcze jakoś szło, ale lany poniedziałek przeciągnął się do połowy maja, kiedy po trzech z rzędu wyjazdowych porażkach – z Adidasem Suwałki (1:2), Legionovią (0:1) i Granicą (0:2) prysł ostatni cień szansy na awans.

Jagiellonia Białystok bez powodzenia szukała punktów na boisku lidera rozgrywek – Granicy Kętrzyn. Gospodarze wygrali 2:0 (1:0) i byli zespołem lepszym, chociaż gra, a przede wszystkim zaangażowanie jagiellończyków mogło się momentami podobać. Granica objęła prowadzenie w 36. minucie po strzale Jałoszewskiego. Być może losy meczu potoczyłyby się inaczej i „Jadze” udałaby się sztuka odrobienia minimalnej straty, gdyby nie bezmyślny faul Daniela Michaluka w 41 min. spotkania. Sędzia ukarał go drugą żółtą kartą i odesłał do szatni. W dziesiątkę podopieczni Grzegorza Szerszenowicza nie mogli nawiązać równorzędnej walki.

Pomimo tak łagodnej laurki wystawionej przez Kurier Poranny, kolejny mecz przy Jurowieckiej oglądało już tylko pięćdziesięcioro widzów. Choć może to i lepiej bo dziś mało kto pamięta, że Jagiellonia w kompromitujący sposób omal nie przegrała z Bugiem Wyszków. Po tym meczu trener Szerszenowicz podał się do dymisji i pomny ostatnich doświadczeń, zapowiedział dłuższy rozbrat z futbolem:

– Jagiellonia niewątpliwie zawiodła i jako trener też się do tego przyczyniłem – podsumował „Żubr” – Złożyło się na to wiele przyczyn, m.in. rozgoryczenie piłkarzy ciągłym zmniejszaniem się stypendiów, ale zarząd słusznie to uczynił, gdyż płacił adekwatnie do poziomu gry zawodników. Trzykrotnie zaczynałem pracę z Jagiellonią i zawsze występowały problemy zniechęcenia zawodników sytuacją, jaka panowała w klubie, co odbijało się na ich grze.

Miejsce Szerszenowicza zajął Jarosław Bartnowski. Za jego kadencji jagiellończycy co prawda przestali przegrywać, ale wciąż zaliczali bardzo słabe spotkania, jak np. remis ze słabiutkim Piastem Piastów. Finalny mecz w Białymstoku miał charakter symboliczny. Rozegrano go bez udziału publiczności bo białostoccy policjanci brali udział w zabezpieczaniu papieskiej pielgrzymki a działacze, pamiętając rozróbę sprzed roku, woleli dmuchać na zimne. Ostatnimi świadkami kończącej się tamtego dnia epoki zostały więc jedynie puste trybuny, grobową ciszą żegnające najsłabszą jedenastkę w historii Jagiellonii i piłkarzy, którzy dawno przestali stanowić drużynę.

Przez środek czwartoligowych boisk przebiegały czasem wydeptane ścieżki. Stadiony otaczały łąki i pola, może stąd ulubione powiedzenie jednego z ówczesnych szkoleniowców Jagiellonii – „jak nie masz co zrobić z piłką i przeciwnik naciska, to wywal w zboże” ale okazało się, że na tle amatorów z Siemiatycz czy Wyszkowa, żółto-czerwoni niestety wcale nie wyglądają w sposób szczególnie lepszy. I choć najłatwiej zrzucić całą winę na piłkarzy, bo przecież to oni nie potrafili wygrywać tak jak od nich oczekiwano, to warto pamiętać, że równa (o ile i nie większą) odpowiedzialność za ówczesny wynik sportowy leży po stronie działaczy. Lata zaniedbań i niegospodarności, wyprzedawania najlepszych piłkarzy za bezcen, machlojki i krótkowzroczne myślenie prędzej czy później musiały doprowadzić do katastrofy. I doprowadziły.

Dariusz PetrukJagiellonia – Sparta Augustów 1:1, w żółtej koszulce Dariusz Petruk

– Nie mam wątpliwości, że dalibyśmy radę osiągnąć w piłce znacznie więcej – wspomina tamten okres Daniel Michaluk, wychowanek i obrońca Jagiellonii w latach 1996-99 – Przecież nie byliśmy przypadkowymi zawodnikami. Wielu z nas było wielokrotnymi młodzieżowymi reprezentantami Polski, zdobywało medale Mistrzostw Polski juniorów, miało doświadczenie w grze w ówczesnej I czy II lidze. Jednak zabrakło odpowiednich warunków organizacyjnych, żeby wykorzystać ten potencjał.

Pamiętam swój pierwszy pełny sezon w dorosłej piłce i pierwszy mecz sparingowy w okresie przygotowawczym. Zacząłem go w pierwszej jedenastce, pełen entuzjazmu i wiary w swe umiejętności, z chęcią jak najlepszego pokazania się szkoleniowcom i kolegom. Od pierwszych minut starałem się grać pewnie i bez błędów. Spoglądając ukradkiem w kierunku ławki  spostrzegłem, że nie ma tam nikogo z trenerów. Można się tylko domyślać, co w tym czasie robili. Tak budowano zespół, który miał wrócić do II ligi. Z takim podejściem to się nie mogło udać. I się nie udało.

Po spadku do IV ligi jasnym było, że z piłki nie wyżyjemy. Dostawaliśmy co prawda stypendia i premie naliczane za minuty spędzane na boisku, ale nie było tego wiele. Starczało mi na opłacenie studiów, ale gdy ktoś miał już rodzinę na utrzymaniu, rozglądał się za normalnym zajęciem. Ryszard Ostrowski łączył treningi z pracą w straży, inni jak np. Paweł Surynowicz, Piotr Pawluczuk czy Paweł Korniluk skupiali się na studiowaniu. Z jednej strony bez wahania podjęłoby się decyzję o zmianie barw klubowych i grze w klubie lepiej zorganizowanym czy mocniejszym, ale z drugiej, Jagiellonia nawet w IV lidze miała swój prestiż, granie przy Jurowieckiej było spełnieniem dziecięcych marzeń.

4liga-wiosna

Sezon 1998/99 Jagiellonia zakończyła z 17 zwycięstwami, 11 remisami i 6 porażkami na koncie, co pozwoliło na zajęcie czwartego miejsca w tabeli. Jeżeli w ekstraklasie oraz ówczesnej II i III lidze występowało razem 116 zespołów a czwarty poziom rozgrywano w 16 grupach to można uznać, że co najmniej 164 drużyn w Polsce było tego roku od Jagiellonii lepszych. Nawet Hetman Białystok – lokalny rywal występujący na co dzień w grupie B, wykorzystał okazję do sponiewierania „Jagi” w półfinale regionalnego Pucharu Polski, zwyciężając gładko aż 5:0.

4liga-tabelaTabela grupy A IV ligi – Olsztyn, Suwałki, Ciechanów, Ostrołęka, Łomża, Białystok, Warszawa

Najskuteczniejszym strzelcem, z 16 trafieniami został Dariusz Petruk. 13 goli zdobył Jacek Markiewicz ale pamiętać należy, że wiosną reprezentował on już barwy KP Wasilków. Najwięcej meczów, po 30, rozegrali Ryszard Ostrowski i Jarosław Wawrzeniuk.

98-99Jagiellonia Białystok, jedenastka i kadra w sezonie 1998/99

RelatedPost

1 Comment Join the Conversation →


  1. dario

    To mój pierwszy sezon na Jurowieckiej i miło wspomina się te czasy nawet pomimo sportowego dna jaki osiągnęła wówczas Jaga.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *