Kibice Widzewa nie wytrzymali ciśnienia, które sami wytworzyli wokół trzecioligowego meczu ich drużyny z rezerwami żółto-czerwonych. Wielce zasłużony dla polskiej piłki klub, zamiast walczyć o mistrzostwo z Legią, Lechem czy …Jagiellonią, tuła się dziś w trzecioligowej otchłani, kopiąc po kostkach z drwalami z Wołomina, Ostródy czy Morąga. Skąd to znamy? Przecież jeszcze nie tak dawno sami przez to przechodziliśmy i dobrze pamiętamy, że uczestniczenie w rozgrywkach niższego szczebla do najprzyjemniejszych nie należy. Nazwy drużyn są tam co prawda dużo śmieszniejsze niż w ekstraklasie a na bocznych boiskach nierzadko pasają się krówki, ale ileż można cierpieć takie katusze – zwłaszcza gdy kibicuje się drużynie pamiętającej Ligę Mistrzów i potyczki z Juventusem w półfinale Pucharu Europy. Nie dziwne, że puszczają nerwy.
Trzecio czy czwartoligowych meczów oglądanych z trybun stadionu przy ulicy Jurowieckiej może nie nazwałbym zupełnie czarno-białym, niemym kinem, ale daleko im już było do jakości HD. Nic dziwnego, że spotkania z rezerwami ówczesnych pierwszoligowców były czymś więcej niż tylko następna kolejka ligowej młócki w przysłowiowym Szepietowie. Pod względem atrakcyjności, traktowało się je niemal na równi z rywalizacją w Pucharze Polski, gdzie los mógł zawsze skojarzyć z kimś dużo wyżej notowanym. Taki kompleks budowany przez lata spędzone na zesłaniu w ligach okręgowych.
Na mecze z rezerwami mobilizowali się piłkarze – by wypaść jak najlepiej i sprawdzić formę na tle co prawda rezerwowych, ale zawsze piłkarzy ocierających się o pierwszy skład w ekstraklasie. Szalikowcy zacierali ręce na myśl o okazji ku „atrakcyjnemu” wyjazdowi czy możliwość ugoszczenia przyjezdnych u siebie, a co zbyt często przecież miejsca nie miało. Nawet trawa rosła bardziej zielona. Taki mecz był jak lepszy film, Boże narodzenie w środku roku, jak stówa znaleziona w kapeluszu ulicznego akordeonisty grywającego przy delikatesach na Suraskiej. Kilka takich meczów utkwiło mi w pamięci i chciałbym je dziś przypomnieć.
Porażka z Unią Tarnów na zakończenie sezonu 1995/96, ostatecznie przesądziła o degradacji jagiellończyków do ówczesnej III ligi. Rywalizacja o powrót na zaplecze ekstraklasy polegała głównie na walce z koalicją (żeby nie użyć słowa spółdzielnią) drużyn mazowieckich, wśród których znaleźć mogliśmy rezerwy warszawskiej Legii i Polonii czy Orlenu Płock.
06.05.1998, Jagiellonia – Legia II 0:0
Jagiellonia: Dymek – Struczewski, Maciejczuk. Ostrowski, Lubczyński, Wojnowski, Kisielewski (46. Lewicki), Ciulada (37. Pachowicz), Markiewicz, Surynowicz (72. Tomar), Bytautas. Widzów: 500.
Punkt zdobyty na warszawiakach cieszył, zważywszy na kończący się już z wolna sezon i szaloną sytuację w tabeli. Liga, jak wszyscy dobrze pamiętamy, miała ulec drastycznej reorganizacji i zajęcie nawet szóstego miejsca nie gwarantowało trzecioligowego bytu na kolejny rok. Bardzo mizernie wówczas prezentujący się jagiellończycy, podejmując na własnym boisku drugą Legię, zagrali odważniej niż w poprzednich meczach. Chyba naprawdę chcieli wygrać to spotkanie ale mimo usilnych starań żadne gole nie padły. Świetnie spisywał się tego dnia bramkarz Legii – urodzony w Białymstoku, późniejszy reprezentant Polski, Wojciech Kowalewski. Dwukrotnie, po strzałach Markiewicza i Bytautasa, warszawiaków ratowała też poprzeczka. Legioniści ograniczali się jedynie do skutecznej obrony, a nieliczne z dobrych okazji do pokonania Mirosława Dymka marnował pochodzący z Kamerunu Frankline Mudoh. Ormiańscy handlarze z bazaru mieli wówczas w zwyczaju fundować piłkarzom drobne nagrody. Bramkarz Jagi, za czyste konto, zgarnął 50 zł. Całej stówy za strzelenie zwycięskiego gola, żaden z jego kolegów z boiska nie podniósł.
14.10.2000, Jagiellonia – Polonia II Warszawa 0:0
Jagiellonia: Dymek – Bańkowski, D.Prokop, Łągiewka – Manelski, Ostrowski, Tupalski, Markiewicz, Danielewicz, Z.Szugzda (61. Maciejczuk) – Kobeszko (61. Petruk). Widzów: 0
Jedyny mecz Jagiellonii, który oglądałem na żywo, jednocześnie nie będąc na stadionie. PZPN zamknął trybuny na dwa spotkania po tym, jak szalikowcy postanowili w dość osobliwy sposób wyrazić swoją opinię o pracy arbitra sędziującego pojedynek Jagiellonii z Okęciem Warszawa. A, że były to czasy, w których Canal+ meczów Jagiellonii nie transmitował, jedynym sposobem na obejrzenie potyczki z rezerwami Polonii na żywo, było wdrapanie się na dach blaszanej budki stojącej na bazarze od strony ul. Fabrycznej. Opatrzność czuwała, bo mi udało się nie złapać wilka, piłkarzom nie przegrać, a jednemu z kibiców, który podczas meczu z podobnej budki spadł, nie połamać karku.
25.11.2000, Jagiellonia – Legia II Warszawa 4:1 Głębocki 18, Danielewicz 25, 34, Markiewicz 69
Jagiellonia: Dymek (77. Kudrycki) – D.Prokop (17. Maciejczuk), Bańkowski, Łągiewka, Zalewski, Manelski, Ostrowski, Markiewicz, Z.Szugzda (88. Matejko), Danielewicz, Głębocki (83. Kobeszko). Widzów: 2.500.
Ostatni w XX wieku mecz Jagiellonii w Białymstoku był ukoronowaniem długiej, żmudnej i trudnej drogi, jaką klub musiał przejść przez ostatnie dwa lata. Spadek do IV ligi, fuzja z KP Wasilków, przebudowa drużyny, wreszcie odbicie się od dna dzięki udziałowcom z Wersalu Podlaskiego i powrót do III ligi. Tam beniaminek z Białegostoku radził sobie na tyle dobrze, że mecz z wojskowymi był określany jako spotkanie na szczycie. Legioniści nie mogli wtedy co prawda awansować na zaplecze ekstraklasy, ale bardzo chcieli tę grupę wygrać, co ostatecznie nawet im się udało. Efektowne zwycięstwo pozwoliło spędzić zimową przerwę tuż za plecami liderującej Gwardii. Barwy wojskowych reprezentowali m.in. Marcin Rosłoń, Tomasz Mazurkiewicz, Maciej Janiak. Jak o ciekawostce można wspomnieć o nietypowej sytuacji w młynie, gdzie gościła mała grupka kibiców Legii, którzy wybrali się na mecz rezerw z Warszawy.
26.05.2001, Jagiellonia – Orlen II Płock 2:1 Głębocki 60, Szugzda 86
Jagiellonia: Dymek – Jurczak, Bańkowski, Łągiewka, Maciejczuk (63. Tupalski), Zalewski, Ostrowski (73. Wojnowski), Z.Szugzda, Markiewicz, Głębocki (90. Grabowski), Andrzejewski (76. Dzienis). Widzów: 2.500
Ostatnia prosta sezonu 2000/2001. Wygrana z drugim zespołem Orlenu była siódmym z kolei zwycięstwem żółto-czerwonych, cała seria zakończyła się na dziesięciu. Coś, co wydawało się niemożliwe, stawało się realne – Gwardia odpuściła walkę o awans do II ligi, a Jagiellonia wygrywając mecz za meczem nadrabiała gubione wcześniej po frajersku punkty. Orlen, mimo aż trzech juniorów w składzie (jednym z nich był dzisiejszy skrzydłowy reprezentacji – Sławek Peszko) i dzielących obie drużyny aż 29 punktów, zagrał bez respektu dla faworyzowanej Jagiellonii. To goście pierwsi strzelili bramkę i długo zdawali się kontrolować przebieg gry – skutecznie broniąc własnego pola karnego i starając o grę z kontry. Wyrównanie przyszło dopiero w 60 minucie, po dość kontrowersyjnym rzucie karnym, podyktowanym za faul na Maciejczuku, nota bene rozgrywającym bardzo dobry mecz. Karnym, nie wiem – być może i z kapelusza, ale bez którego dużo trudniej byłoby o ostateczny awans do II ligi. Wynik ustalił tuż przed końcem meczu Zbigniew Szugzda – nie wiedzieć czemu trochę wyszydzany przez kibiców. Strzelał dużo ważnych, jak ta zdobyta przeciw Orlenowi bramek, ale trybuny i tak wiedziały swoje. Każdy błąd, złe podanie czy kiks charakterystycznego „Bociana” były kwitowane salwą niemilknącego, szyderczego wycia.
Po latach to nasze rezerwy grają z Widzewem czy Łódzkim Ks w III lidze i mam wielką nadzieję, że sytuacja ta nigdy się już nie odwróci.