Sułtańska fantazja

Opisywana w poprzedniej notce historia sprzedaży Jacka Markiewicza do RKS Radomsko to nie pierwszy przykład zawirowań transferowych, jakie miały miejsce na trasie z Białegostoku w inny zakątek Polski. Myślę, że historia „na dziś” także zainteresuje czytelników bloga. Wszystkich trzech.

Marek Citko z czasów gry w Jagiellonii.
Marek Citko z czasów gry w Jagiellonii.

Każdy pamięta jak głośno było o Marku Citko. Wszędzie. Nawet dowcipy o nim opowiadano, że niby strach otworzyć lodówkę bo a nuż z niej wyskoczy. Był dosłownie wszędzie – na okładkach, w telewizji. Był najpopularniejszym sportowcem w Polsce nawet wtedy, gdy reprezentacja Polski gryzła piach w meczach ze Słowenią, Azerbejdżanem czy Białorusią a lekkoatleci czy pływacy przywozili złote medale z igrzysk olimpijskich. Głośno też było o tym, jak to już niebawem miał zasilić szeregi Blackburn i zawojować zachodnią Europę. Tyle, że nikt już dzisiaj nie pamięta, że w tym właśnie okresie innym klubem, który z pełną powagą miał na Citkę chrapkę była… trzecioligowa (!) Jagiellonia. Ba, wedle niektórych osób zawodnik wciąż był zawodnikiem żółtoczerwonych!

To był rok 1997, tuż przed ostatnim meczem Widzewa w Lidze Mistrzów. Andrzej Pawelec, udziałowiec Widzewa Łódź, poinformował o porozumieniu z angielskim Blackburn Rovers, a ni stąd ni zowąd działacze Jagi publicznie stwierdzili, że ich były zawodnik w ogóle nie jest uprawniony do gry w Widzewie a łódzki klub nie ma prawa czerpać jakichkolwiek korzyści z jego transferu i, że już poczynili kroki aby sprawę powrotu pana Marka do Jagiellonii rozpatrzył sąd. A ponieważ do transferu Citki z Jagiellonii do Widzewa doszło na dwa lata wstecz – dokładnie 19 września 1995 roku – nikt rozsądny, a szczególnie nikt rozsądny w Widzewie, sprawy nie traktował poważnie. A białostockie roszczenia jak to ktoś tam zdołał określić „były jak głos wołającego na – nomen omen – puszczy”. Mało tego, sprawa nabrała kolorytu i przyczyniła się do dyskusji o moralności w polskim futbolu. Górowały bowiem głosy określające działaczy Jagiellonii – jako zwykłych cwaniaków żerujących na popularności Citki, pieniądzach jakie można na nim było jeszcze raz zarobić (czytaj wypchać drugą kieszeń) – Anglicy bowiem byli przecież skłonni wypłacić Widzewowi zawrotną wtedy kwotę 4 milionów funtów szterlingów. Coś rzeczywiście było na rzeczy – i trzeba przyznać, że chwały to Jagiellonii nie przyniosło.

No ale o co poszło – dlaczego Jagiellonia zdecydowała się na tak desperackie żądania? Ułańska fantazja? Nie, sułtańska! Fantazja Waldemara Dąbrowskiego, ówczesnego właściciela fabryki dywanów Sułtan, której logo na koszulkach nosili piłkarze Jagiellonii. Choć był zawodnikiem drużyn juniorskich BKS-u, kariery piłkarskiej nie zrobił. Miał za to smykałkę do biznesu – zamiast na piłce – dorobił się na saksach. Po powrocie do Białegostoku prowadził różne interesy ale o piłce i o Jagiellonii nie zapomniał. Mieliśmy go za filantropa sponsorującego zdolną młodzież a niestety okazało się, że i sport traktował jako zwykły biznes.
– Kibicowałem zwłaszcza drużynie juniorów Jagiellonii, w której grali między innymi Citko, Chańko, Frankowski, Piekarski, Bogusz, Jurkowski i Witkowski. – wspominał w wywiadzie dla Piłki Nożnej Waldemar Dąbrowski. – Już wtedy docierały do mnie sygnały o słabnącej kondycji finansowej klubu. Początkowo postanowiłem przekazywać pieniądze tylko na zespół juniorów. To były różne sumy, bez żadnych zobowiązań klubu wobec mojej osoby. Dopiero w połowie 1993 roku ówcześni działacze Jagiellonii i trener Karalus zwrócili się do mnie z propozycją abym przez dwa lata utrzymywał pierwszy zespół seniorów. W zamian klub zobowiązał się do rekompensaty z tytułu ewentualnych transferów trzech zawodników: Frankowskiego, Chańko i Citki. – w taki biznes wszedłby każdy. Do tego Dąbrowski miał zagwarantowane, że na identycznych zasadach miały być dzielone zyski z kolejnych transakcji z udziałem tychże zawodników.

Oldboje Jagiellonii, Waldemar Dąbrowski, Jagiellonia
Oldboje Jagiellonii. Waldemar Dąbrowski czwarty z lewej w górnym rzędzie.

Prezes Sułtana i dobrodziej Jagiellonii zarzekał się, że nie był zainteresowany sprzedażą Citko do Widzewa, choć piłkarz samowolnie wyjechał do Łodzi i tam – bez zgody macierzystego klubu mieszkał przez trzy miesiące. Początkowo Widzew skierował wniosek do PZPN o arbitralne wyznaczenie sumy odstępnego. Szkopuł w tym, że wtedy spór między Jagą a Widzewem nie dotyczył pieniędzy. Citko jednak – czemu trudno się dziwić – miał już dość grania w drugiej lidze a możliwość występowania w tak silnej drużynie – jaką wtedy był Widzew – była wystarczająco kusząca aby walczyć o swoje. Upór piłkarza spowodował więc, że Dąbrowski zamiast o dyskwalifikacji zawodnika zaczął coraz poważniej myśleć o jego sprzedaży, bo Citko do Białegostoku i tak by nie wrócił a w razie zawieszenia – po odbyciu kary trafiłby do Widzewa (lub gdziekolwiek indziej) za darmo. Negocjacje były, jak to w biznesie, twarde. Półtorej miliarda starych złotych – kwota zaproponowana przez Widzew. Dąbrowski godził się na nią o ile zostałaby pomnożona przez dwa. W końcu włodarze Widzewa przystali na kwotę 3 miliardów złotych ale pod warunkiem rozłożenia płatności na kilka krótkoterminowych rat. Ostatnia transza miała wpłynąć na konto Jagiellonii już po dwóch miesiącach od podpisania umowy, sporządzonej przez prawników Dąbrowskiego pod kątem zabezpieczenia się na wypadek jakiejkolwiek wpadki czy poślizgu w płatności widzewiaków. Jej podstawowe punkty zawierały – dotrzymania terminów każdej wpłaty, przestrzegania spłat każdej z rat w ustalonej wysokości i rozegranie meczu towarzyskiego Jagiellonia – Widzew na stadionie w Białymstoku. Umowa między obiema stronami przewidywała także co się stanie na wypadek niedotrzymania jej warunków:
– „(…) Jeżeli nie zostanie spełniony choć jeden z warunków określonych w paragrafie 4 – piłkarz automatycznie staje się zawodnikiem Jagiellonii Białystok. A Widzew Łódź zobowiązany jest w ciągu 7 dni wydać jego kartę klubowi Jagiellonia Białystok.”

Wersja dalszych wypadków przedstawiana przez Dąbrowskiego przedstawiała się następująco. Pierwsza rata wpłynęła na konto w terminie i w oczekiwanej wielkości. Przy wpłacie drugiej brakowało 200 milionów starych złotych, do tego została dokonana znacznie później niż w wyznaczonym terminie. A brakujące 200 milionów co prawda przelano ale także w dwóch ratach – po 50 i 150 milionów. Trzecia rata znów była ok, za to czwarta znów rozłożona na dwie części: 200 i 800 milionów i znów wpłacona z lekkim poślizgiem.

Nic więc dziwnego, że już w 1995 roku działacze Jagiellonii zaczęli wysyłać na adres Widzewa różnorakie zapytania dotyczące niedotrzymanych umów, a w końcu zażądali wydania karty zawodniczej Marka Citki. Strona Łódzka monity te ignorowała. Dopiero po skierowaniu sprawy do sądu w Łodzi i Białymstoku (21 i 22 października 1996) wokół sprawy przynależności klubowej piłkarza zawrzało.
– Droga postępowania sądowego to dla nas jedyna szansa dochodzenia sprawiedliwości. Ile to już razy działacze Widzewa próbowali zamknąć nam usta słowami, że mistrz Polski nie będzie zawracał sobie głowy jakimiś tam trzecioligowcami. Ale jesienią 1995 ani Widzew nie był mistrzem ani Jagiellonia nie grała w trzeciej lidze. Dzisiaj natomiast ani Widzew nie jest królewiczem ani my kopciuszkiem. Oni wystąpili do PZPN, by związek ukarał Jagiellonię za skierowanie sprawy do sądu cywilnego. A przecież w lipcu zeszłego roku PZPN zmienił przepis o przymusie rozstrzygania międzyklubowych sporów w Piłkarskim Sądzie Polubownym. Szkoda, że pan Pawelec, wiceprezes PZPN, o tym nie wiedział… Zresztą ja udowodnię, że Widzew popełnił przestępstwo. I jeszcze jedno. Nam nie chodzi o to by Citko grał w Jagiellonii. Już przed kilkoma miesiącami otrzymaliśmy oferty od dwóch klubów, które za transfer Marka oferowały Jagiellonii pieniądze, jakich działacze Widzewa nigdy nie widzieli. I niech panowie ci nie myślą, że jeżeli uda im się teraz sprzedać Marka na Zachód, to jednocześnie powiedzie im się próba zaniżenia faktycznej sumy tego transferu. Ja i Jagiellonia mamy łącznie 20 procent udziału w tej transakcji i… odpowiednie kontakty w Europie. – słowa te, wypowiedziane przez Dąbrowskiego w wywiadzie przeprowadzonym przez Dariusza Łuszczynę z „Piłki Nożnej” wystarczają raczej aż nadto, by zrozumieć intencje sponsora i to, że nie do końca grał fair.

Gdy cała sprawa wyszła na jaw, prezes Jagiellonii, Bogdan Szeląg, poinformował, że ostatnia rata wpłynęła do klubu 19 grudnia 1995 roku i była to rata gotówkowa a nie przelew na konto. Dyrektor Widzewa, Andrzej Wojciechowski, stwierdził, że odbiór pieniędzy przekazywanych terminowo osobiście kwitował Waldemar Dąbrowski. Fakt ten potwierdził także Szeląg, dodając jednocześnie, że tylko 30 procent kwoty ma pozostać w BKS, reszta pozostaje do dyspozycji managera zawodnika – pana Waldemara. Jagiellonia udokumentowała złamanie przez Widzew umowy także tym, że nie odbył się towarzyski mecz łodzian z białostoczanami, zagwarantowany z porozumieniu transferowym. Obydwa kluby składały sobie propozycje terminów gry ale bez skutku. Ostatnią propozycję wysunął Widzew – by zagrać 27 listopada 1996 roku, w środę. Ale została odrzucona ponieważ już dawno było ustalone, że tego dnia Jagiellonia gra towarzysko z litewskim Żalgirisem Wilno. Prezes Jagiellonii upierał się po za tym, że wedle ustaleń mecz z łodzianami miał się odbyć jeszcze w 1995 roku i być pożegnaniem Citki z białostocką publicznością – więc teraz, po roku, jest już nierealne.

Widzewiacy w swych oświadczeniach utrzymywali, że dopilnowali (kwestie finansowe) i zrobili wszystko by dopilnować (sprawa meczu) warunków umowy z Jagiellonią.
– „Wszystkie dokumenty były w porządku, 3 miliardy starych złotych za Marka Citkę zostały wypłacone w terminie. Naprawdę trudno nam powiedzieć, o co walczy Jagiellonia. Wielokrotnie proponowaliśmy białostoczanom rozegranie sparingowego meczu w terminie, który byłby im dogodny. Mało tego! Chcieliśmy aby Widzew przystąpił do tej sparingowej potyczki w pełnym zestawieniu, tak by białostoccy fani piłki mogli ujrzeć całą drużynę grającą na dobrym poziomie, no, ale niestety Jagiellonia proponowane przez nas terminy wciąż odrzucała” – nie miał wątpliwości dyrektor Widzewa, Andrzej Wojciechowski. Za Widzewem i dyrektorem Wojciechowskim przemawia pewien dokument. Jest to dowód wpłaty raty w wysokości 80 tys. zł. Data – 29 listopada 1995 roku. Oznacza to, że Widzew dotrzymał terminów umowy, a Bogdan Szeląg myli się w twierdzeniu, że pieniądze wpłynęły do Jagiellonii 19 grudnia. Chyba że Waldemar Dąbrowski przetrzymał gotówkę i dopiero po ustalonym terminie wpłacił ją do kasy przy ul. Jurowieckiej. To rozwiązanie podpowiada tajemniczy dopisek: „Brak w Kasie K. P. nr 1193 podstawiony”. Zastanawia jeszcze jedno: tak wysokie rozliczenia między firmami (są nimi spółka akcyjna Widzew i stowarzyszenie sportowe Jagiellonia) , w myśl finansowych przepisów, powinny być dokonywane przelewami kwot na konta bankowe. W oparciu o jaki przepis kasa Jagiellonii przyjęła w gotówce 80 tys. złotych, sumę kilkakrotnie wyższą od dopuszczanej finansowymi regułami?

Kolejnym faktem wołającym o pomstę do nieba była umowa zawarta między Jagiellonią a Dąbrowskim, której fragment pozwolę sobie przytoczyć:

– „Paragraf 4. Punkt 1. Manager S. S. P. N. (Samodzielnej Sekcji Piłki Nożnej) BKS Jagiellonia ma wszystkie uprawnienia oraz jednoosobowo decyduje o całości działania sekcji ze szczególnym uwzględnieniem spraw związanych z transferami zawodników. Punkt 2. Manager otrzyma 51 proc. wpływów finansowych z każdego transferu zawodnika po podpisaniu umowy. 3. Z dniem podpisania niniejszego porozumienia Zarząd Klubu przekaże odcinki zwolnień zawodników I zespołu oraz karty zawodników II zespołu wskazanych przez Managera wraz z umowami. 4. Do czasu podpisania umowy Manager zobowiązuje się do wystrzegania przed masową sprzedażą zawodników za wyjątkiem praw nabytych wcześniej do dwóch zawodników: M. Citko i J. Chańko. „

Umowa ta potwierdza olbrzymie uprawnienia managera Dąbrowskiego, które otrzymał już na mocy umowy z Jagiellonią z czerwca 1994 roku. Ówczesny prezes Jagiellonii Jerzy Kiersnowski gwarantował Sułtanowi 50 procent wpływów z transferów Citki, Frankowskiego i Chańki. W aneksie do tej umowy z marca 1995 roku podwyższono je jeszcze do 70% za Citkę i Chańkę oraz, uwaga, do 100% za Frankowskiego. W umowie zawarta była też klauzula, w myśl której tylko Dąbrowski mógł negocjować sumę za jaką mieliby zostać z Jagiellonii sprzedani.

Czy więc dziwi kogoś całe to zamieszanie?

RelatedPost

4 Comments Join the Conversation →


  1. sofa2

    fajnie poczytac o sprawach sprzed tylu lat 🙂

  2. Husarz

    Niezły ananas z tego SUŁTANA. Psuć imię Jagiellonii dla własnych zysków.. Jak to można nazwać?

  3. ukiboqiv

    czy to ten od browaru gloger?

  4. morf

    tenże sam

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *