Nigdy więcej czwartej ligi! 1999-00

Latem 1999 roku rzeczy oczywistych mieliśmy aż nadto. Pewnym było, że każde polskie dziecko od czwartej klasy wzwyż pójdzie ze szkołą do kina na „Ogniem i mieczem”, że Oscara za najlepszy film dostanie American Beauty, że nową płytę Myslovitz będzie się słuchało równie dobrze i za dwadzieścia lat, albo że Polska tradycyjnie przegra eliminacje do EURO-2000 i da się pokonać Anglikom na Wembley.

Zupełnie inaczej sytuacja miała się w klubie przy ulicy Jurowieckiej. Tu pytania pozostawały bez odpowiedzi i nikt nie wiedział jak, żółto-czerwoni wejdą w nowe millenium. Wierzyciele pytali o zaległe pieniądze, piłkarze, w co najtrudniej dziś uwierzyć, w której lidze przyjdzie im podjąć rywalizację a kibice o to pod jaką nazwą zostanie zgłoszony do rozgrywek ich klub. Ci ostatni mieli zresztą najgorzej, bo po makabrycznym sezonie 1998/99 – punkcie kulminacyjnym całej tej tragifarsy lat dziewięćdziesiątych, mogli się po swych piłkarzach i działaczach spodziewać dosłownie wszystkiego. Jedynie garstka najwierniejszych i zaślepionych chorą fiksacją sympatyków skora była twierdzić, że nowe rozdanie musi przynieść progres. Że będzie lepiej, bo gorzej już po prostu być nie może…

Jacek Markiewicz, Jagiellonia - Olimpia Warszawa 0:1Jacek Markiewicz (w środku), Jagiellonia – Olimpia Warszawa 0:1

„Jaga – Wersal mecz wygrany, Wersal – Jaga to są pany!”

Zwieńczeniem starań nowego zarządu, który podjął się zadania wyprowadzenia „Jagi” znad finansowej i sportowej przepaści była umowa notarialna powołująca do życia Sportową Spółkę Akcyjną, podpisana 5 sierpnia 1999 pomiędzy BKS Jagiellonia a Antonim Piekutem i Remigiuszem Rogowskim, lokalnymi potentatami budowlanymi, właścicielami „Wersalu Podlaskiego”. Kapitał akcyjny tejże wynosił 6,34 mln zł w postaci 6340 akcji po 1000 zł każda. Jagiellonia objęła ich 6140 – płacąc majątkiem niepieniężnym, czyli posagiem w postaci gruntów i budynków kompleksu sportowego przy ul. Jurowieckiej, inwestorzy po 100, wpłacając na konto spółki gotówkę. W umowie przewidziano, że udziały BKS Jagiellonia będą sukcesywnie zmniejszane, do tego statut spółki faworyzował w procesie decyzyjnym legitymujących się jedynie 3-procentowym pakietem udziałów szefów firmy deweloperskiej.

–  Chcemy mieć prawo decyzji w najważniejszych sprawach, skoro przekazujemy pieniądze na spółkę. Nie pożałujemy grosza, ale będziemy się mu dokładnie przyglądać – A.Piekut i R.Rogowski

I rzeczywiście, wraz z wejściem Wersalu Podlaskiego nastała w Jagiellonii rzadko spotykana tu w ostatnim czasie normalność. Zastrzyk gotówki poprawił nastroje i polepszył warunki pracy, o finansach zaczęto mówić otwarcie. Darowizny udziałowców przelewane co miesiąc na konto klubu oscylowały w okolicach 40 tysięcy złotych. Drugie tyle dokładał BKS, którego dochody pochodziły z bazaru, rozrastającego się już też na koronie stadionu, wynajmu hali sportowej i tzw. dnia meczowego. Jak na czasy które wspominamy i ówczesny poziom sportowy był to bardzo solidny budżet, niestety lwią jego część pochłaniała obsługa zadłużenia odziedziczonego po poprzednim Zarządzie. Wszystkich problemów oczywiście nie dało się rozwiązać od razu, kibiców drażnił np. fakt, że piłkarze używali sprzętu odziedziczonego po KP Wasilków i grali nie z herbem Jagiellonii a emblematem Wersalu na piersi. Całe szczęście, że nowych udziałowców udało się odwieść od pomysłu przemianowania drużyny, dzięki czemu Jagiellonia pozostawała Jagiellonią także na papierze, nawet jeśli tradycyjna nazwa została uzupełniona o nowy człon z nazwą sponsora. Po perypetiach związanych z poprzednimi „dobrodziejami” Jagi, trudno było też im wierzyć w szczerość intencji biznesmenów. Masową wyprzedażą najlepszych zawodników tym razem nikt się chyba nie martwił, ale atrakcyjne tereny położone w centrum miasta, które wnosiła do spółki Jagiellonia były łakomym kąskiem dla kogoś, kto żyje ze stawiania betonowych klocków apartamentowców.

Chcę zaprzeczyć wszystkim plotkom i pomówieniom. Nie zamierzamy budować biurowców. Obiekty przy Jurowieckiej były i są sportowe. Planujemy w przyszłości remont płyty rezerwowej. Nie będziemy budować żadnych obiektów komercyjnych na terenach spółki. M.Mojsiuszko

Jagiellonia - Piotrcovia w Pucharze PolskiPP: Jagiellonia – Piotrcovia 0:1, w czerwonych strojach J.Markiewicz i M.Manelski

To były trudne, ale fajne czasy – sezon 1999/00 wspomina Mariusz Dzienis, wychowanek i pomocnik Jagiellonii w latach 1999-2009 – Dopiero wchodziłem w dorosłą piłkę więc nie miałem prawa narzekać na różne niedogodności, ale doskonale pamiętam jak sami musieliśmy zbierać kamienie z bocznego boiska, albo siać tam trawę aby mieć gdzie ćwiczyć. Staliśmy całą drużyną w rzędzie, każdy z wiaderkiem, i sypaliśmy nasiona pod okiem trenera. Wokół nas falowały na wietrze niebieskie plandeki przykrywające prowizoryczne stragany a w nich szlafroki, majtki, nocne koszule. Na każdym treningu widownię mieliśmy większą niż na niejednym mistrzowskim meczu czwartej czy trzeciej ligi. Przyjezdne drużyny, chcąc obejrzeć boisko przed spotkaniem, przecierały oczy ze zdumienia na widok stadionu tętniącego życiem także pomiędzy meczami. Dzisiaj piłkarz ma do dyspozycji sprzęt najlepszej jakości, dresy czy koszulki w odpowiednim rozmiarze. Wtedy każdy, bez względu na wzrost, wagę czy rodzaj sylwetki, dostawał taką samą koszulkę XL pompującą się podczas sprintów jak spadochron. Były też mniej śmieszne chwile jak lodowata woda pod prysznicami pewnej zimy, albo autokar z odpadającym szyberdachem w drodze na obóz, ale zawsze lepiej jest wracać myślami do tych milszych wspomnień jak smak pierwszego awansu do wyższej ligi czy rywalizacja o miejsce na boisku z Ryszardem Ostrowskim, którego jako junior miałem za wielkiego idola.

A pod względem sportowym?

Gdy zapadła decyzja, że nastąpi połączenie Jagiellonii z Wersalem Podlaskim, moja rola, jako trenera polegała na tym, by z dwóch drużyn dobrać ludzi, którzy byliby w stanie osiągnąć określony cel, czyli awans do trzeciej ligi – mówił trener Mroziewski, dla którego było to już drugie podejście do pracy z Jagiellonią. – Stworzenie zespołu nie było łatwym zadaniem. W lipcu sprawdziłem około pięćdziesięciu zawodników. Musiałem wybrać tych, którzy byli przygotowanie piłkarsko i mieli charakter. Pragnąłem stworzyć ekipę, która zrozumie się na boisku i poza nim. Drużynę tworzyli więc doświadczeni, ponad trzydziestoletni piłkarze i zupełnie młodzi chłopcy. W pewnym momencie to wszystko pięknie się ułożyło.

Słaba dyspozycja jagiellończyków wiosną 1998 roku niejako ułatwiła Mroziewskiemu zadanie. Kompletując skład „Jagiellonii – Wersalu”, trener sięgał przede wszystkim po swych podopiecznych z Wasilkowa, a ze „starej” Jagi postawił jedynie na Ryszarda Ostrowskiego, Adama Struczewskiego, Piotra Grabowskiego i Dariusza Petruka. Działaczom udało się pozyskać dodatkowe wzmocnienia w postaci dobrze znanych białostockiej publiczności Zbigniewa Szugzdy i Marcina Manelskiego,  a już w trakcie sezonu wypożyczyć z Legii Warszawa Dariusza Czykiera. Każdy z piłkarzy „nowej” Jagiellonii Mroziewskiego pochodził z Białegostoku lub okolic i był sentymentalnie związany z klubem, co miało dodatkowo motywować piłkarzy do walki o powrót do III ligi. Żaden z nich jednak nie przypuszczał, że okazja ku temu pojawi się jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego:

Borykające się z finansowymi perturbacjami trzecioligowe Wigry Suwałki miały bardzo poważne problemy ze zgłoszeniem drużyny do rozgrywek. Suwalscy działacze nie mogli znaleźć sponsora, ale ofertę ostatniej szansy otrzymali od Mirosława Mojsiuszki. Prezes Jagiellonii udał się bowiem na polski biegun zimna z teczką pełną pieniędzy z propozycją nie do odrzucenia. Właściciele Wersalu Podlaskiego byli gotowi wykupić długi Wigier w zamian za miejsce w III lidze. „Po co kupować poszczególne mecze w ciągu całego sezonu, jeżeli awans możemy kupić już teraz?” – trafnie zauważył inny działacz, o wiele bardziej doświadczony w futbolowym biznesie.

Do kolejnej, po połączeniu z KP Wasilków, fuzji tego lata na szczęście nie doszło i zamiast przy zielonym stoliku, promocję należało wywalczyć na boisku. Zresztą mając w swych szeregach ośmiu byłych pierwszoligowców i jednego ex-kadrowicza, czwartą ligę powinno wygrywać się w cuglach.

I rzeczywiście. Styl w jakim jagiellończycy ogrywali kolejnych rywali wprawiał powiększającą się z meczu na mecz grupę kibiców w coraz lepsze humory. Nie licząc porażek z Piotrcovią w Pucharze Polski i Olimpią Warszawa w lidze, gdzie żółto-czerwoni ulegali minimalnie 0:1,  Jagiellonia nie tyle pokonywała, co niczym walec równała kolejnych rywali z ziemią. Było 7:0 z Ciechanowem, 7:1 z Ursusem Warszawa, po 6:0 z Olimpią Zambrów (PP), Tęczą Biskupiec, MKS-em Przasnysz i ŁKS-em Łomża; 4:0 z Bugiem Wyszków, Ruchem Wysokie Mazowieckie i Mrągowią (po meczu piłkarze z polskiej stolicy muzyki Country cieszyli się, że stracili „jedynie” 4 bramki); 3:0 z Piastem Piastów oraz AZS-em AWF Warszawa, wreszcie „skromne” 2:0 ze Szczytnem oraz „mizerne”, ale ciągle zwycięstwo 2:1 z Cresovią. Jedynymi rywalami skorymi do dotrzymywania Jagiellonii kroku w hurtowym zdobywaniu punktów były zespoły Znicza Pruszków i Legionovii, ale w bezpośredniej konfrontacji też lepsza okazała się „Jaga” notując kolejno zwycięstwo 1:0 i remis 1:1. Skuteczność żółto-czerwonych zasługiwała na podziw. Bramkarz Mirosław Dymek przez co najmniej 920 minut ani razu nie wyciągał piłki z siatki a napastnicy co raz prześcigali się nawzajem w ilości zdobywanych bramek. Najwięcej, bo aż 22 razy (19 + 3 w PP) drogę do bramki odnajdywał jesienią Wojciech Kobeszko. Jasnowłosym dziewiętnastolatkiem szybko zaczęły interesować się kluby z zaplecza ekstraklasy a jego niebywały instynkt strzelecki docenił nawet Lesław Ćmikiewicz, trener młodzieżowej reprezentacji Polski, powołując go na zgrupowanie przed meczem z Litwą. „KobeszGol” co prawda nie zagrał z orłem na koszulce ani minuty, ale przez kilka dni miał możliwość trenowania pod okiem doświadczonego selekcjonera m.in. z Marcinem Wasilewskim, Mariuszem Lewandowskim czy Maciejem Scherfchenem.

99-00 tecza biskupiec stadiondzięki dobrym wynikom frekwencja na trybunach rosła z każdą kolejką, jedynie na meczu z Tęczą Biskupiec, rozgrywanym równocześnie ze spotkaniem wieńczącym el.ME Szwecja – Polska, liczba kibiców nie przekroczyła 200.

Jesienią jagiellończycy zrobyli 46 z możliwych 51 punktów i w pełni zasłużenie zimowali w fotelu lidera. Drużyna trenera Mroziewskiego nie zawiodła, a sam szkoleniowiec podsumował rundę z charakterystyczną dla siebie skromnością:

Największą radość przyniosła przede wszystkim ładna i widowiskowa gra w wykonaniu moich podopiecznych. Każdego szkoleniowca cieszy dużo strzelonych goli. Jestem bardzo zadowolony z postawy młodych zawodników. Nie sądziłem, że w tak krótkim czasie piłkarze ci, niedawni juniorzy z powodzeniem radzić sobie będą w seniorskim futbolu. Zespół Jagiellonii jest w pełni świadomy swej wartości ale nie wolno nam popadać w przesadną euforię z powodu pierwszego miejsca. Za największe rozczarowanie uważam zakulisowe działania podwarszawskich zespołów – Znicza i Legionovii. Zespoły te boją się podjąć uczciwą walkę na boisku i z tego powodu uciekają się do tanich chwytów. Teraz najważniejsze to utrzymać pozycję lidera – rzetelnie przygotować się do rundy wiosennej i uzupełnić skład o kilku znaczących zawodników.

Jesień 99runda jesienna sezonu 1999/2000, Wikipedia

Lepszy pijany Czykier niż…

Z wzmocnieniami było jednak krucho. Przez pewien czas trenował z Jagiellonią Krzysztof Maciejczuk ze Stomilu, mówiło się też o Marcinie Danielewiczu z Łódzkiego Ks i Piotrze Wojnowskim z Wigier, ale transfery nie doszły do skutku z powodów …finansowych. Z drugiej strony wypada zaznaczyć, że pomimo kilku intratnych ofert z zespołów drugiej ligi, Jagiellonii nie opuścił żaden z jej najlepszych piłkarzy. Propozycję angażu w wyższej klasie rozgrywkowej odrzucił także trener Mroziewski.

Układ terminarza i tabeli wskazywał, że najważniejsze mecze w całym sezonie przyjdzie rozegrać już na przełomie marca i kwietnia. Rezultaty osiągnięte przez białostoczan w spotkaniach z zawsze silną Olimpią Warszawa oraz depczącym Jagiellonii po piętach Zniczem Pruszków i Legionovią mogły w bezpośredni sposób przełożyć się na miejsce w tabeli na koniec sezonu. Piłkarska wiosna rozpoczęła się w Białymstoku zgodnie z planem za sprawą wysokiego zwycięstwa z Wkrą Żuromin, po raz drugi w tym sezonie  odprawioną różnicą czterech bramek. Pierwszym golem Jagiellonii w 2000 roku, do tego przedniej urody, okazało się trafienie Jacka Markiewicza z rzutu wolnego.

Niestety w spotkaniu z Olimpią piłkarze zdali się zgubić gdzieś swą determinację. Żółto-czerwoni nie zagrali w Warszawie źle, ale cofnięta do głębokiej defensywy jedenastka gospodarzy skutecznie uprzykrzała jagiellończykom rozgrywanie piłki. Gra „na kontrę” opłaciła się i w 55. minucie, po błędzie Jarosława Gierejkiewicza warszawiacy objęli prowadzenie, co jeszcze bardziej sfrustrowało białostoczan. Okazja do wyrównania nadarzyła się na dziesięć minut przed końcowym gwizdkiem, gdy po faulu na Wojciechu Kobeszce sędzia wskazał na „wapno”. Jedenastkę w bardzo anemiczny sposób zmarnował Dariusz Czykier, ale dzięki niepewnej interwencji bramkarza Olimpii, miał po chwili szansę na „dobitkę”, jednak zanim zdążył dopaść do piłki został sfaulowany i sędzia po raz drugi w przeciągu kilku minut miał okazję zagwizdać rzut karny dla Jagiellonii. Zamiast radości, drużynę ogarnęła fala konsternacji, okazało się bowiem, że nikt tego karnego nie chciał wykonywać. Odpuścił, co zrozumiałe po pierwszej próbie, ledwo żywy Czykier. Wyznaczony jako drugi Gierejkiewicz, zamiast podejść do ustawionej na „wapnie” piłki tylko obrócił się na pięcie. Zawodnicy spoglądali po sobie próżno szukając ochotnika, aż ten znalazł się w końcu w osobie Wojtka Kobeszki. Wychowanek Jagi, choć w innych meczach strzelał jak na zawołanie, tym razem również chybił uderzając piłkę równie słabo co Czykier…

Witold Mroziewski i Jarosław GierejkiewiczW.Mroziewski i J.Gierejkiewicz

Tak samo jak jesienią, zespół Olimpii zwyciężył 1:0 i pozbawił Jagiellonię trzech oczek, ale jak się miało wkrótce okazać, porażka kosztowała białostoczan stratę nie tylko punktów. Pierwsze od miesięcy niepowodzenie zepchnęło też białostoczan na trzecie miejsce w tabeli. Trener Mroziewski nie szukał winnych zbyt długo:

– Trudno szukać remisu skoro nie wykorzystuje się rzutów karnych. Dwóch najbardziej doświadczonych zawodników mojej drużyny miało negatywny udział w newralgicznych momentach meczu. Chodzi mi o Jarosława Gierejkiewicza i Dariusza Czykiera. Porażka zapaskudziła naszą sytuację w tabeli. Najważniejsze decyzje zapadną za trzy tygodnie. Ale już teraz mogę stwierdzić, że nie wolno nam przegrać w Pruszkowie. To byłby dramat…

Runda rewanżowa nie zdążyła się jeszcze zacząć na dobre, było to przecież dopiero drugie wiosenne spotkanie Jagiellonii, do rozegrania pozostawało aż czternaście, ale nastroje w drużynie zmieniły się radykalnie. Atmosferę w szatni zagęściły też podjęte bezpośrednio po meczu decyzje trenera Mroziewskiego, który zadecydował o przeniesieniu do rezerw piłkarzy mających w jego opinii po meczu z Olimpią najwięcej na sumieniu – Czykiera i Gierejkiewicza. „Kosie” zarzucono, nie po raz pierwszy zresztą, mało sportowy tryb życia i opuszczanie treningów. „Gierej” zawinił bramkę i nie poczuł się do odpowiedzialności za drużynę odpuszczając karnego, do tego będąc kapitanem. – Czykier otrzymał od nas kilka ostrzeżeń za niewłaściwe podejście do obowiązków – komentował sprawę zaraz po meczu prezes Mojsiuszko. – Ale poprawy nie było. Wypożyczyliśmy go z Legii Warszawa, by w Białymstoku był gwiazdą. Tymczasem, dowiaduję się od trenera, że zawodnik obija się na treningach, a na meczach się przewraca. Nie mogę za coś takiego mu płacić. Co do Gierejkiewicza to powiem krótko. Jeśli najbardziej doświadczony zawodnik zespołu odmawia strzelania rzutu karnego w ważnym spotkaniu, to jak można ubiegać się o awans?Myślę, że brak tych piłkarzy nie osłabi zespołu – dodał Mroziewski –  Najbardziej doświadczeni piłkarze zamiast wziąć ciężar gry na siebie zaprezentowali się żenująco. Gierejkiewicz bał się odpowiedzialności za wykonanie rzutu karnego. Natomiast Czykier nie wytrzymał fizycznie trudów meczu, snuł się po boisku. I tak zamiast wzmocniona, drużyna Jagiellonii miała przystąpić do najważniejszych meczów w sezonie bez swych nominalnie najlepszych zawodników.

Nie oszukujmy się, żaden z zawodników Jagiellonii nie jest w stanie godnie zastąpić Czykiera w środku pola. Warto przypomnieć słowa Kazimierza Górskiego, że „lepszy pijany Gorgoń niż trzeźwy Bulzacki”… Trudno wyobrazić sobie obronę „Jagi” bez Gierejkiewicza – P.Wołosik, Kurier Poranny

Idący w zaparte Gierejkiewicz już po kilku dniach został wypożyczony do Sparty Szepietowo. Czykier zdołał dojść do porozumienia ze szkoleniowcem i warunkowo wrócił do pierwszej drużyny tuż przed wyjazdem na mecz z nowym liderem – Zniczem Pruszków, zdążył nawet pojawić się na boisku w drugiej połowie i pomimo widocznych braków kondycyjnych zostawił po sobie bardzo dobre wrażenie.

Znicz - Jagiellonia 1:1W.Kobeszko i „podwójne krycie”. Znicz – Jagiellonia 1:1

Zresztą nie tylko Czykier, ale i cały zespół zasłużył na pochwałę w tym meczu. Jagiellonia grała mądrze i walecznie. Nie odniosła zwycięstwa chyba tylko dzięki arbitrowi, ewidentnie sprzyjającemu w tym meczu gospodarzom. Bramka dla gospodarzy padła po rzucie wolnym, podyktowanym przez pana Sławomira Stareckiego z Ciechanowa po rzekomym faulu Dariusza Prokopa, podczas gdy poszkodowanym w tym starciu był właśnie obrońca Jagi i rzut wolny, jeżeli już, to należał się …gościom. Kilka minut wcześniej prawidłową, aczkolwiek nie uznaną przez sędziego bramkę, strzelił dla „Jagi” Zbigniew Szugzda. Potwierdziły się obawy, że w decydujących momentach mazowieckie drużyny mogą liczyć na dodatkowe wsparcie. – Trzeba przyznać, że szczęśliwie strzeliliśmy gola. – powiedział po meczu Szugzda, który dopiął swego i zdobył bramkę dla Jagiellonii w drugiej połowie – Jednak zasłużyliśmy na – co najmniej – remis. Niefortunnie straciliśmy bramkę, bo faulu na zawodniku Znicza nie było. Sędzia ograniczał nasze poczynania na boisku, a to co wyprawiał w ostatnich minutach, było koszmarem. Najważniejsze, że zachowaliśmy szansę na awans.
W pierwszej połowie próbowaliśmy grać z kontrataku. – dodał Jacek Markiewicz – Nie udało nam się strzelić gola, a prowadzenie objęli gospodarze. W drugiej połowie atakowaliśmy i chcieliśmy za wszelką cenę wygrać mecz. Trzech punktów nie zdołaliśmy wywieźć. Jednak spora zasługa w tym sędziów, którzy zawody prowadzili tragicznie.

Wiadomość o słabej dyspozycji arbitra odbiła się szerokim echem, wobec czego do prowadzenia kolejnego meczu Jagiellonii z Legionovią, delegowany został sędzia pierwszoligowy – pan Marek Mikołajewski. Rola obserwatora przypadła panu Eugeniuszowi Kolatorowi. Wiceprezes PZPN nie miał zastrzeżeń co do pracy arbitra, w bardzo niepochlebny sposób wyraził się jednak o poziomie sportowym drużyn z Białegostoku i Legionowa. Być może miał powody ku takiej opinii, wszak obie drużyny zagrały tego dnia nerwowo, kibiców raziła liczba niedokładnych podań i brak pomysłu na grę z jednej jak i drugiej strony. Goście tylko raz, tuż przed przerwą realnie zagrozili bramce Mirosława Dymka. Jagiellończycy, będąc wcale nie lepsi, też nie potrafili przeciągnąć szali zwycięstwa na swoją stronę. Najlepszych okazji nie wykorzystali Jacek Markiewicz i Dariusz Petruk. Zawodził Kobeszko, na którego po rewelacyjnej jesieni najbardziej liczyli kibice, a który ostatnią bramkę w lidze strzelił jeszcze w listopadzie zeszłego roku, czyli dokładnie 161 dni wcześniej.

Nieudany pościg

Po meczach na szczycie Jagiellonia usadowiła się na trzecim miejscu ze stratą pięciu punktów do Znicza i trzech do Legionovii. Do końca sezonu pozostawało jedenaście kolejek – istniała więc szansa, że rywale zdążą jeszcze nie raz się potknąć i pogubić punkty w meczach z teoretycznie słabszymi przeciwnikami, ale by nie tracić  dystansu, Jagiellonia musiała wygrać każde z kolejnych spotkań. I z tego zadania piłkarze Mroziewskiego wywiązali się bez najmniejszych zarzutów: 3:0 z Ursusem, 6:0 z Piastem, 4:0 z warszawskim AZS AWF, 8:0 z MKS-em Szczytno (24 bramki strzelone i żadnej straconej w czterech jedynie kolejkach!), 4:2 z Tęczą, 9:0 z MKS-em Przasnysz, 3:0 z MKS-em Ciechanów. Pościg za liderem przebiegał pomyślnie, Legionovię udało się wyprzedzić już po meczu z AZS-em, ale Znicz punktował równie regularnie co Jagiellonia, i nawet pomimo rekordowego zwycięstwa aż 12:0 z Ruchem Wysokie Mazowieckie, kiedy gola strzelił nawet nasz bramkarz, na trzy kolejki przed końcem sezonu jasnym stało się, że na awans do III ligi trzeba będzie czekać kolejny rok. I kiedy kibice w Białymstoku zdążyli się już do tej myśli przyzwyczaić, działacze PZPN postanowili wprowadzić zmiany do klucza geograficznego, wedle którego kluby na trzecim poziomie ligowej drabinki były rozdzielane do poszczególnych grup. W nowym regionie warszawsko-łódzko-mazursko-podlaskim liczba spadkowiczów była mniejsza niż przewidywano, do tego nieparzysta i z pierwotnie planowanych osiemnastu, zrobiło się dziewiętnaście drużyn. To stworzyło szansę dokooptowania jeszcze jednej ekipy, najlepiej beniaminka. Wolne miejsce przydzielono zwycięzcy dodatkowego dwumeczu barażowego pomiędzy wicemistrzami grup warszawskiej czwartej ligi, czyli między Jagiellonią a Spartą Szepietowo.

runda wiosenna 1999/2000, Wikipedia

tabela

Umowa między Jagiellonią a Witoldem Mroziewskim wygasała wraz z końcem sezonu, zaplanowanym pierwotnie na połowę czerwca. Zmiana regulaminu i pomysł rozegrania dodatkowych play-offów wydłużył rozgrywki do połowy lipca, ale dotychczasowego szkoleniowca nikt przy Jurowieckiej już nie zatrzymywał. Zarząd i tak nie planował dłuższej współpracy z Mroziewskim, działacze woleli zatrudnić na jego miejsce kogoś z większym doświadczeniem „operacyjnym”, znającym realia III ligi nie tylko od strony sportowej. Sam szkoleniowiec żegnał się z Jagiellonią bez żalu, bo z otwartymi ramionami witano go w II lidze i w Ostrowcu Świętokrzyskim i Opocznie, gdzie ostatecznie zdecydował się objąć tamtejszą Ceramikę. Schedę po nim miał objąć Jerzy Masztaler, ale nowym trenerem „Jagi” został nieoczekiwanie Tadeusz Gaszyński, czyli jednak „swój” człowiek, dobrze znany białostockiej publiczności. Pod wodzą „Gaszy” żółto-czerwoni nie pozostawili kibicom Sparty najmniejszych złudzeń i wygrywając 3:1 w Białymstoku, oraz 2:0 w Szepietowie, wykorzystali szansę na awans. Historia meczów o dodatkowy talerz przy trzecioligowym stole zasługuje na krótki, aczkolwiek oddzielny tekst, który być może kiedyś też pojawi się na blogu.

baraze

W sezonie 1999/2000 jagiellończycy oprócz awansu do III ligi, zwyciężyli też w regionalnej drabince Pucharu Polski pokonując kolejno: 4:0 Włókniarza Białystok (Kobeszko 2, Speichler), 6:0 Urząd Gminy Jaświły (Petruk 3, Szugzda, Czykier, Strzeliński) i w finale 3:1 Hetmana Białystok (Szugzda, Petruk, Markiewicz). Nie wiedzieć czemu ostatnie takie spotkanie w historii BOZPN (reorganizacja i utworzenie Podlaskiego ZPN) nie doczekało się odpowiedniej oprawy. Mecz oglądała tylko garstka widzów, nie było spikera ani nagłośnienia, a kapitan zwycięskiej drużyny nie mógł wznieść trofeum, bo pucharu po prostu nie wręczono.

Jagiellonia Białystok, jedenastka i kadra w sezonie 1999/2000

 

RelatedPost

0 Comments Join the Conversation →


Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *