Wychowankowie Jagiellonii Białystok mieli w latach dziewięćdziesiątych wyrobioną renomę. Mimo, że klub był już jedną nogą na tamtym świecie, zawodnicy wywodzący się ze stolicy Podlasia „dawali radę”, nie raz przypominając o sobie np. strzeleniem gola w europejskich pucharach i wspomnieliśmy o nich w poprzednim wpisie.
Reprezentacja jagiellończyków na boiskach ekstraklasy i lig zagranicznych w kolejnej dekadzie szczuplała z roku na rok, ale Tomasz Frankowski dopiero się rozkręcał. Wisła należała do etatowych reprezentantów Polski w europie a Franek, jeśli tylko był zdrowy, grał i strzelał jak na zawołanie. I o ile o trafieniach Piotra Matysa czy Daniela Bogusza wspominamy w dzisiejszych czasach jedynie w ramach ciekawostki, w przypadku Tomasza Frankowskiego mamy już do czynienia z najczystszą statystyką.
Wisła wróciła do europejskich zmagań w sezonie 2000/01 po rocznej dyskwalifikacji. I mimo, że dobrnęła jedynie do II rundy Pucharu UEFA, Franek zdążył ustrzelić pięć goli. Hat-trick w eliminacjach zapewnił wyeliminowanie Zeljeznicara Sarajewo (gol numer 1, numer 2 i numer 3), dwa kolejne trafienia skutecznie przyczyniły się do sensacyjnego wyeliminowania hiszpańskiego Realu Saragossa w I rundzie. Sensacyjnego, bo Krakowianie przegrali w pierwszym meczu 1:4 i mało kto liczył na to, że w rewanżu uda się odrobić straty.
W kolejny sezon Frankowski wkraczał jako mistrz Polski i po raz pierwszy stanął do walki o Ligę Mistrzów. Na przeszkodzie stanęła FC Barcelona. Skazywani na pożarcie Krakowianie wstydu nie przynieśli, strzelili Katalończykom trzy bramki, za każdym razem wychodząc w meczu na prowadzenie. Dobra postawa wiślaków zaskoczyła wszystkich – łącznie z realizatorem spotkania – który w czasie gdy swą bramkę zdobywał Frankowski, pokazywał plecy Moskalewicza.
Wiślacy kontynuowali grę w Pucharze UEFA a Franek dołożył jeszcze jedno trafienie w meczu przeciwko Hajdukowi Split. Jego gol, a jakże, zadecydował o awansie do kolejnej rundy.
Jesienią 2003 roku dołożył kolejnych pięć celnych trafień. Najpierw jedno w starciu z Omonią w eliminacjach Champions League, później po dwa w meczach z holenderskim Nijmegen.
– Zasygnalizowałem, że powoli wraca stary dobry Frankowski – mówił po meczach z NEC. – Jednak nie jestem do końca zadowolony ze swej postawy. Mogłem strzelić przynajmniej jeszcze jednego gola, a poza tym nie grałem tak, jak powinienem. – skromności nigdy mu przecież nie brakowało…
Jak w lidze, tak i w pucharach nie zwalniał tempa. ???? ????? ??????????? – jeżeli ufać translatorowi Google, tak musieli o nim pisać gruzińscy dziennikarze sportowi relacjonujący zmagania ich zespołów z Wisłą w sezonie 2004/05. „Łowca bramek” wpisywał się w nich na listę strzelców aż siedem razy. Cztery trafienia zaliczył w eliminacjach Ligi Mistrzów w meczu z Georgią Tbilisi. Potem, w Pucharze UEFA, dołożył trzy zespołowi Dinamo. „Kto, jakby nie on?”
Ostatni raz reprezentował Wisłę w europejskich pucharach jesienią 2005 roku. Był to już dla niego ósmy rok spędzany pod Wawelem a Wisła znów biła się o Ligę Mistrzów. Jak pokazały mecze z greckim Panathinakosem – nigdy wcześniej ani nigdy później nie była jej tak blisko. Pierwszy mecz zakończył się wynikiem 3:1 dla Krakowian, a jedno trafienie zaliczył Frankowski.
Była to jego dwudziesta pierwsza bramka zdobyta w europejskich pucharach. Niektóre były szczególnie ważne – dawały drużynie awans do kolejnej rundy, pieczętowały zdecydowane zwycięstwo lub ratowały honor drużyny w starciach z bardziej uznanymi rywalami. O mało nie zaistniała jednak sytuacja, w której wszystkie trafienia Frankowskiego przyćmiłby gol kolejnego wychowanka Jagiellonii. Bramka życia, gol za milion dolarów, trafienie na jakie kibice czekają latami. Gol strzelony przez Wiślaków w meczu rewanżowym w Atenach.
Biała Gwiazda zdążyła już roztrwonić zaliczkę z pierwszego meczu i przegrywała w Atenach 0:2. Upragniony awans, który jeszcze niedawno wydawał się być na wyciągnięcie ręki, oddalał się z każdą minutą meczu. Wreszcie w siedemdziesiątej ósmej minucie, po rzucie rożnym dla Wisły, obrońcy główkują piłkę wprost pod nogi Radosława Sobolewskiego…
Wystarczyło dowieźć wynik do końca meczu. Niestety rażące błędy sędziego – nieuznanie prawidłowego, drugiego gola dla Wisły i czerwona kartka dla Sobolewskiego sprawiły, że to Grecy cieszyli się z awansu… Gdyby spotkanie rozgrywano w normalnych warunkach, Wisła zagrałaby w Lidze Mistrzów a przepiękny gol Sobolewskiego wszedłby na stałe do kanonu klubowej piłki nożnej w Polsce.
Wychowankowie Jagiellonii Białystok strzelający gole w europejskich pucharach:
Imię i nazwisko (klub) | razem | LM | PZP | PU |
---|---|---|---|---|
Tomasz Frankowski (Wisła) | 21 | 7 | 0 | 14 |
Marek Citko (Widzew) | 3 | 3 | 0 | 0 |
Dariusz Czykier (Lefgia) | 2 | 0 | 1 | 1 |
Radosław Sobolewski (Wisła) | 1 | 1 | 0 | 0 |
Daniel Bogusz (Widzew) | 1 | 0 | 0 | 1 |
Piotr Matys (Łks) | 1 | 0 | 0 | 1 |
foto w nagłówku: Gazeta Wyborcza